Idea

Nie uciekamy przed klimatem, rządzącą partią polityczną czy zrzędzącymi sklepikarzami sprzedającymi pietruszkę na bazarze. Nie zamierzamy rzucić wszystkiego i zamieszkać na Bali żywiąc się ekologicznymi kokosami. Nikt z nas nie wybiera się też na wolontariat uczyć dzieci angielskiego w afrykańskiej wiosce. Właściwie to lubimy mieszkać w Polsce.


+100%-

Automatycznie nasuwa się więc pytanie – to po co te podróże? Gdyby to jeszcze były ładne miejsca, czyste hotele z basenami i całodobowym all-inclusive na lokalne alkohole. Takie coś to rozumiem. Ale tłuc się starymi autobusami po dzikich krajach, męczyć się, spać w tanich guesthousach i jeść żarcie przygotowane na ulicy w warunkach wołających o pomstę do nieba (bo sanepid to tutaj chyba zbyt niska instancja)? W dodatku wydawać na to w sumie spore pieniądze? Nie lepiej kupić sobie działeczkę pod Mrągowem i jeździć tam w każde wakacje z dmuchanym basenem i turystyczną lodówką wypchaną kiełbasą śląską i browarami?

Może i lepiej. Nie mi to oceniać. Każdy spędza wolny czas tak jak lubi. Ale zakładam, że nie trafiliście na tę stronę przez przekierowanie z poradnika na idealną karkówkę z grilla. Prawdopodobnie jesteście tutaj, bo pociągają was dalekie wyprawy, ciekawi was świat. Jeżeli tak, to dobrze trafiliście. Mamy ze sobą coś wspólnego. Gdybym miał wskazać jakąś wzniosłą przewodnią myśl, która pozwala zrozumieć istotę podróżowania, powiedziałbym pewnie coś o płynięciu na fali poznawczego prądu, który poetycko określić można jako ciągłą ochotę do rozwijania żagli i ustawiania kursu na nieznane; mniej poetycko – jako nieustanną chęć do odkrywania nowych ludzi, krajów, smaków, przeżywania przygód. Niektórzy definiują to też najmniej poetycko (wręcz fizjologicznie) posługując się sformułowaniem „mieć robaki w tyłku”. Jakkolwiek by to nazywać, myślę że chęć podróżowania jest wpisana w nasz charakter, stanowi część naszej osobowości; realizowana daje satysfakcję i radość, nierealizowana przynosi frustrację.

Ideą, która kierowała nami przy zakładaniu tej strony była chęć dzielenia się. Zarażania pasją, pomysłami, klimatem miejsc itd. Na pewno. Ale nie tylko to. Nie wierzę ludziom, którzy twierdzą, że piszą reportaże, robią zdjęcia, kręcą filmy tylko po to, żeby dać innym radość poznania świata, zainteresować ich swoimi przeżyciami, odkryciami. Pomijam tutaj profesjonalistów, którzy podróżowanie uczynili swoim sposobem na życie. Tu całkowicie naturalnie dochodzi czynnik ekonomiczny. Ale zwykli pasjonaci, którzy od czasu do czasu pakują plecak i znikają gdzieś na drugim końcu świata, kierują się przynajmniej w równym stopniu pobudkami egocentrycznymi. Zdjęcia, filmy – to ich łupy. Dowód na to, że byli, że odkryli. Wrzucają to, co uda im się zdobyć na fejsa, piszą na blogach. Patrzcie, jakiego tukana sfotografowałem. Pół dnia spędziłem w krzakach, dając się gryźć muchom i komarom, ale mam ten kadr. Udało się. Później mówi się tylko o zgłębianiu ważnego tematu społecznego, eksploracji nieznanych wcześniej zakątków globu czy szerzeniu pasji podróżowania. To wszystko ważne, ale równie ważna jest własna satysfakcja. Ze zdobyczy, ze zrealizowanej misji, z dobudowania kolejnej cegiełki do swojego ego odkrywcy. Nie ma się co tego wypierać. A przynajmniej ja nie zamierzam.

Odkrywca, odkrywanie – dużo tych słów. Brzmi to trochę tak, jakby tego bloga pisać miał Krzysztof Kolumb siedząc ze swoim macbookiem przy jednym stoliku w Starbucksie z Marco Polo. Czy podróżując w XXI wieku można rzeczywiście odkrywać świat? Niektórzy łudzą się, że tak. Decydują się na piesze wyprawy po dżungli, zapuszczają głęboko na pustynię lub – co bardziej naiwni – wykupują na Malediwach za 500 dolarów wycieczkę na „bezludną i dziewiczą wyspę”, na której chyba nawet stopa Piętaszka nie postała. Prawda jednak jest taka, że praktycznie wszędzie tam już od dawna żyją jacyś ludzie, a zdecydowana większość ziemskiej powierzchni jest doskonale znana i zbadana (za wyjątkiem morskich głębin, ale ten temat zaklepał już sobie James Cameron). Mówienie o odkrywaniu rodzi więc pytania o nasz stosunek do ludzi spotkanych gdzieś na drugim końcu świata. Czy my ich odkrywamy? Powołujemy do życia, nadajemy nazwę, oswajamy? Czy można powiedzieć, że Kolumb odkrył Amerykę i jej mieszkańców? Może to oni odkryli jego, białego człowieka? Podróżując łatwo jest wpaść w pułapkę własnej perspektywy. Traktowania otoczenia jako eksponatu muzealnego, albo bardzo interesującego filmu w kinie, który trwa tydzień lub dwa, potem kurtyna, zapala się światło, wracasz do rzeczywistości. A jak oni nas postrzegają? Widzą tylko chodzące ATMy, które można bezkarnie naciągać na zakup „oryginalnej” biżuterii z zaznaczeniem, że chodzi o super okazję dla przyjaciela? A może kogoś kto miał szczęście urodzić się w innej części świata, kogoś dla kogo nauka angielskiego w szkole i pitna woda w kranie nie jest niczym niezwykłym?

Ten syndrom nieświadomego podróżowania dotyczy przede wszystkim zorganizowanych wyjazdów z biur podróży. Typowy obrazek z tzw. wycieczki fakultatywnej organizowanej dla znudzonych niekończącym się opalaniem przy basenie wczasowiczów z all inclusive. Przywożą tych ludzi autokarami do wioski reklamowanej jako autentyczna osada Masajów, Beduinów, Polinezyjczyków, zresztą co za różnica, wszędzie wygląda to podobnie. Wysiadasz, przespacerujesz się po wyznaczonej ścieżce, zrobisz trochę zdjęć autentycznie ubranych mieszkańców, na koniec obowiązkowo przejdziesz przez pasaż handlowy, zbudowany tak, że nie da się go ominąć, może kupisz jakąś pamiątkę. Teraz już wiesz jak wygląda życie tubylców. Możesz opowiadać znajomym i rodzinie na imieninach ciotki. Tysiące takich jak ty przewalą się w ciągu dnia przez wioskę, zrobią tysiące identycznych zdjęć i kupią tysiące identycznych pamiątek. Potem zrobi się ciemno i przewodnicy wycieczek załadują do autobusów ostatnich turystów zgubionych gdzieś pomiędzy stoiskami handlowymi a WC. Wioska nagle opustoszeje. Chwilę później podjedzie jeszcze jeden autobus – stary, bez klimatyzacji – i odwiezie „autentycznych mieszkańców” do pobliskiego miasteczka, gdzie pochwalą się za ile tym razem sprzedali wartą dolara statuetkę słonia. Stereotypy doskonale utrwalone. Ich w naszych oczach i nas w ich.

Indywidualne podróżowanie jest trudniejsze. I wcale nie prowadzi do odpowiedzi na wszystkie pytania. Co istotne, prowokuje jednak do ich zadawania, wymaga odpowiedzialności, podejmowania własnych decyzji, a nie zdawania się na przewodnika, który przecież o wszystko zadba i jeszcze opowie ciekawą anegdotkę. I to właśnie jest ideą Sprytnego Podróżnika – zachęcić do podróży na własną rękę. Zresztą naszym zdaniem  nic nie daje takiej satysfakcji i przyjemności jak odnajdywanie własnych ścieżek, spotykanie przypadkowych ludzi i spontaniczne akcje.

Wracając na koniec do pierwszych słów i zrzędzących handlarzy pietruszką chciałbym we własnym imieniu odpowiedzieć jeszcze na pytanie, dlaczego nie żałuję ani przez chwilę czasu i pieniędzy poświęconych na podróże. Otóż kiedy widzę na Hali Mirowskiej ponurego sklepikarza z tą właśnie pietruszką, na którą zresztą mam uczulenie, momentalnie przypominam sobie smak kolumbijskiej zupy mlecznej na śniadanie, której nie byłem w stanie dokończyć albo zapach gruzińskiego bazaru, z którego nie mogłem znaleźć wyjścia, myślę o ludziach tam spotkanych, ich problemach, ich codzienności. Mijam tego handlarza zawsze z uśmiechem, bo w tym momencie wiem, że mam ogromne szczęście mieszkać w miejscu na świecie, gdzie największym kataklizmem naturalnym jest śnieg i opóźnienia pociągów, a ludzie narzekają głównie dlatego, że muszą czekać w kolejkach do darmowej służby zdrowia.

Znam wiele osób, które nieustannie narzekają na smutną codzienność i wzdychają na widok turystycznych folderów kuszących zdjęciami, na których porzucony samotny leżak czeka na idealnie miękkim piasku zwrócony romantycznie ku bezkresnej lazurowej toni oceanu. Raj na ziemi. Tam mogliby wyjechać i zamieszkać do końca życia. Jestem pewny że po kilku miesiącach spędzonych w takim raju zrobiliby wszystko, żeby tylko wrócić do własnego kraju.

Może to dziwne i niespotykane, ale w moim przypadku to nie szara żmudna codzienność sprawiła, że polubiłem podróże, ale odwrotnie – podróże sprawiły, że zacząłem doceniać codzienność.

Elewator